Korona królów

Proces Gniewosza z Dalewic w Wiślicy

Gniewosz z Dalewic, w związku z oskarżeniem o rozwiązłość jakiego miał się dopuścić wobec królowej Jadwigi przeszedł do historii jako największy oszczerca i mąciciel polskiego średniowiecza. Pochodził z rodu należącego do średniej szlachty mieniącego się herbem Strzegomia inaczej Kościesza. Jego gniazdo rodowe stanowiły najprawdopodobniej dziedziczne Dalewice (obecnie wieś położona w Małopolsce w powiecie proszowickim). Ród Gniewosza nie posiadał najpewniej istotnych koligacji pozwalających mu uzyskać jakiś intratny urząd, przez długi czas występował bowiem w źródłach wyłącznie jako dziedzic rodzinnej wsi. Zapewne w celu powiększenia swoich dochodów związał się z dworem Władysława Opolczyka w czasie pełnienia przez niego funkcji namiestnika Rusi. Przy księciu śląskim dziedzic Dalewic pojawił się w 1378 r. i od tego czasu wiernie towarzyszył mu w realizacji jego przedsięwzięć politycznych, popierając kandydaturę Wilhelma Habsburga, co finalnie doprowadziło go na ławę oskarżonych w słynnym procesie wiślickim.

Według przekazów źródłowych, to w domu Gniewosza przy ul. Legackiej, u podnóża Wawelu, miał zamieszkać książę austriacki, który pod opieką Władysława Opolczyka zjawił się w Krakowie pod koniec 1385 roku, by dochodzić swych praw i przypieczętować zawarty w dzieciństwie związek małżeński. Funkcjonowała także mało prawdopodobna wersja, sugerująca, iż to dziedzic Dalewic, na polecenie królowej, sprowadził księcia Wilhelma do Krakowa. Opis wydarzeń dotyczący pobytu Habsburga w Krakowie znany jest przede wszystkim z relacji Roczników Jana Długosza. Według legend krążących w czasach kronikarza, książę miał zjawić się w stolicy królestwa z bogato zaopatrzonym orszakiem dworzan. Skarb i klejnoty, które zabrał ze sobą z ojczyzny miał zaś powierzyć Gniewoszowi. Według przekazu w tym czasie za przyzwoleniem możnych odbywały się spotkania Wilhelma z Jadwigą w refektarzu klasztoru franciszkanów; towarzyszyły im zaś zabawy i tańce. Zgody na małżeństwo z Habsburgiem jednak nie było, a sprawa objęcia tronu przez Władysława Jagiełłę była w zasadzie sfinalizowana. Co za tym idzie, do pokładzin nie doszło, choć zdesperowana Jadwiga miała ponoć własnoręcznie, przy pomocy topora, próbować sforsować bramy na wieść o zbliżającym się do Krakowa Litwinie. W innym miejscu kronikarz wspomina także o krążących opowieściach jakoby Wilhelm pojawił się w stolicy królestwa powtórnie, tym razem w przebraniu kupca. O jego pobycie miała wiedzieć królowa oraz nieliczne grono dworzan. Przebywający w Polsce bez zgody możnowładców Habsburg miał zamieszkiwać na zamku Łobzowie w Czarnej Wsi lub też w krakowskim domu Morsztynów. Wkrótce zaś po zdemaskowaniu zbiegł, lecz do końca nie pogodził się ze stratą. Trudno dziś orzec na ile przekaz ten jest wiarygodny, na ile zaś stanowi reminiscencję legend krążących w czasach Długosza.

Plotki na temat relacji Wilhelma z królową Jadwigą krążyły najpewniej również w XIV w., stając się przyczyną małżeńskich nieporozumień królewskiej pary. Jako rozjemcy wystąpili wówczas członkowie rady królewskiej, którzy chcąc załagodzić sytuację przekonali parę, aby wskazała źródło informacji dyskredytujących ich nawzajem w swych oczach. Ci zgodnie przyznali, że wieści budzące żal i wzajemne pretensje pochodziły od Gniewosza z Dalewic. Co dziejopis opisuje następująco:

Kiedy raz po raz powstawały nowe nieporozumienia i nowe sceny zazdrości między królem polskim Władysławem a królową Jadwigą z racji pewnych podejrzeń, które rozsiewali niegodziwi pochlebcy, gdy ich nieuczciwość niweczyła skrzętnie zabiegi doradców, którzy tłumili odradzające się raz po raz niechęci małżeńskie, najlepsi członkowie rady powzięli przyjęty i zaaprobowany przez obydwie strony następujący sposób pojednania: by obie strony ujawniły fałszywego donosiciela.

Gniewosza oskarżono wówczas o pomówienie, które stanowiło przestępstwo i w zależności od jego rangi karane było w odpowiedni sposób. Najczęściej, gdy w grę wchodziły lokalne animozje, była to po prostu rekompensata finansowa, czyli grzywna. W przypadku obrazy królewskiego majestatu taka kara nie wchodziła w grę. Obraza królewskiego majestatu (łac. crimen laesae maiestatis) w średniowieczu stanowiła bowiem jedno z najcięższych przewinień. Proces Gniewosza odbył się - według przekazu Długosza - w Wiślicy, zaś w roli oskarżyciela w imieniu królowej Jadwigi wystąpił kasztelan wojnicki Jan z Tęczyna. Podczas rozprawy dziedzic Dalewic odmawiał przyznania się do zarzucanych mu czynów, milczał gdy nakazywano mu odwołanie fałszywych słów. Ugiął się jednak ostatecznie, mając w perspektywie wizję pojedynku z dwunastoma rycerzami, którzy zdecydowani byli bronić czci królowej. Pojedynek sądowy był wówczas jedną z form orzecznictwa, wchodził w skład tzw. ordaliów, czyli sądów bożych, do których należały także próba wody (zimnej lub gorącej) oraz próba żelaza. W średniowieczu wierzono bowiem, że Bóg nie pozwoli, aby osoba niewinna znalazła się w takim starciu na pozycji przegranej. Oskarżony Gniewosz, obawiając się jednak tego typu formy rozstrzygnięcia sprawy, choć nie przyznał się do zarzucanych czynów, poprosił o łagodny wymiar kary, tj. odszczekanie kalumni, które rozsiewał przeciwko czci królowej Jadwigi. Wyrok zapadł zgodnie z jego prośbą, co Długosz opisał następująco: Gniewosz zmuszony natychmiast do wykonania wydanego wyroku wszedł zgięty pod ławkę i dokonał odwołania, w którym przyznał, że fałszywie rzucał kłamliwie obelgi na królową Jadwigę i publicznie nawet zaszczekał. Od tego czasu para królewska miała żyć już w zgodzie. Wyrok jaki zapadł w sprawie piszący kilkadziesiąt lat później Długosz określił mianem surowego. Interesujący jest jednak fakt, iż odszczekanie oszczerstwa pod ławą, w dodatku psim głosem nie było przewidziane w polskim średniowiecznym prawie karnym. Funkcjonowało natomiast określenie „kłamać jak pies” (łac. Id quod sum locutus, sum mentius sicut canis). Przypadek był więc osobliwy.

Sprawa procesu Gniewosza z Dalewic niewątpliwie jest bardzo zagadkowa. Jej wyjaśnienia nie ułatwia także późniejsza kariera i awanse oskarżonego na dworze królewskim. Cześć historyków prezentowała dotychczas stanowisko, iż wydarzenie rzeczywiście miało miejsce i należy zgodnie przyjąć podawane przez Długosza informacje. Pojawiają się jednak głosy badaczy powątpiewających w prawdziwość tego przekazu. Kwestia jest trudna do rozstrzygnięcia, ponieważ żadne źródło poza Rocznikami nie wspomina o bezprecedensowym wyroku jaki zapadł w 1389 r. w Wiślicy.



Patrycja Szwedo