Korona królów

Magia, czary i zabobon, czyli czy średniowiecze naprawdę było wiekami ciemnymi?

W świadomości większości osób średniowiecze ciągle określane jest jako wieki ciemne. Pogląd taki pokutuje niezmiennie chociaż nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. U jego podstaw leżą pierwsze dwa wieki średniowiecza, kiedy faktycznie odrzucano dorobek antyku, ale zamyka się to w wiekach VI i VII – mówimy tu oczywiście o krajach średniowiecznej Europy, w których istniały formy państwowości. Po tym czasie jednak epoka wydała wielkich filozofów św. Tomasza z Akwinu czy św. Augustyna, którzy bez problemu nawiązywali do zdobyczy poprzedniej epoki. To średniowiecze przecież stało się epoką uniwersytetów, z których wyszło szereg wykształconych i znamienitych osób. Kontynuowano i rozwijano rozwój nauk medycznych, społecznych, matematycznych, fizycznych czy artystycznych, które później dały solidne podwaliny pod kolejną epokę – renesansu.

Po przyjęciu chrześcijaństwa na tereny naszego kraju zaczęła napływać kultura związana z tym nurtem, poza kulturą piśmiennictwa, także architektura i nauka – bowiem pierwszymi wykształconymi osobami w państwie polskim były osoby duchowne. Religia chrześcijańska wchłonęła po pewnym czasie dotychczasową kulturę słowiańską, nie niszcząc jej jednak a adaptując do swojej rzeczywistości. Szereg świąt pogańskich zostało – dodano im jedynie nowe znaczenie. W ten sposób do chwili obecnej dotrwały sobótki, czyli święto przesilenia letniego, z puszczaniem wianków na rzece, śpiewami i pląsami, które obchodzimy teraz pod nazwą nocy świętojańskiej czyli nocy św. Jana Chrzciciela, który jako żywo z wiankami nie ma nic wspólnego ale z wodą już owszem. W ten sposób doszło do połączenia dwóch największych świat – chrześcijańskiego i pogańskiego, nie niszcząc tradycji tego ostatniego. Podobnie został do naszych czasów dzień zaduszny i tzw. dziady, także przejęte przez religię chrześcijańską i adaptując to pogańskie święto do swoich potrzeb, nie niszcząc jego formuły. Do chwili obecnej pozostało nam święto topienia marzanny, kukły, której uroczysty pochówek w nurtach rzeki miało przybliżyć nadejście wiosny, a który jest przecież obrządkiem dawnym pogańskim, zachowanym do chwili obecnej. Malowanie jajek na Wielkanoc także zostało dopasowane do religii chrześcijańskiej z dawnego święta wiosny, które uroczyście obchodzono malując lub krasząc jajka – symbol odradzającego się życia. Śmigus Dyngus czy jasełka, tak związane obecnie z religią chrześcijańską swoje korzenie mają w religii pogańskiej i nie były na terenach państwa polskiego czymś nowym.

Religia pogańska miała wielu bogów, którzy pomagali w różnych sytuacjach życiowych, odpowiednie dary i mogły miały sprawić zysk, powodzenie w miłości czy na wojnie. Bóg chrześcijański, także miał spełniać taką rolę. Był niewidzialny, co potęgowało jest mistyczność. Z pomoc sił własnych, broni i magii człowiek powinien był sprostać większości trudnych sytuacji, w jakich mógł się znaleźć. Nawet jednak w sytuacjach, w których nie potrafił sobie sam poradzić nie zostawał sam. Uratować go mogła pomoc istot silniejszych a aby ją uzyskać trzeba było zdobyć ich przychylność. Starał się o nią gościnnością, darami i obietnicami. Rzeczy niewyjaśnione dla niego tłumaczyć ręką opatrzności lub magią. O pomoc w podróżowaniu proszono św. Krzysztofa, opiekę nad ranami sprawował św. Udalryk, nad płodnością czuwał św. Idzi – to za jego wstawiennictwem miał się urodzić m.in. Bolesław Krzywousty, kiedy jego ojciec Władysław Herman wraz z matką Judyta, nie mogąc spłodzić syna wysłali do opactwa w Prowansji posąg złoty wielkości chłopca. Święty zadziała błyskawicznie i jeszcze posłowie nie wrócili z wyprawy a już księżna była brzemienna.

Kościół musiał zaadaptować też słowiańskie demony, biesy, czarty, które wrzucił w końcu do jednego piekła z diabłami. Legenda o Borucie, eleganckim czarcie mieszkającym na zamku w Łęczycy, który czasami pomagał w zamian za cyrograf z dusza była znana od dawna, dodawano tylko z biegiem lat jej różne szczegóły. Pomocnikiem Boruty miał być Rokita, mały złośliwy diabełek, chowający się w rosochatych gałęziach mazowieckiej wierzby. Wracających z gospody pijanych chłopów na manowce zwodziły różne utopce mieszkające w rzece lub mamuny wołające na polach, dlatego nie mogli dojść na czas do domu, lub wracali nieziemsko brudni.

Nie udało się także Kościołowi wyeliminować medycyny ludowej, wiara w zebrane o północy zioła na rozstajnych drogach była bardzo silna tym bardziej, ze zioła te najczęściej pomagały na pewne dolegliwości, bowiem zbierające jej babki zwane czasem mądrymi, wiedziały, które z ziół trzeba zerwać w nowiu, które o świcie itd., aby miały najwięcej mocy. Rumianek, lubczyk, lipa itd. To nie jest wymysł dzisiejszego herbarium a znajomość ich właściwości, która to wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Kto z nas w dzieciństwie na zranione kolano pod czas zabawy nie przykładał liścia babki? Nie zdając sobie nawet sprawy, skąd wie, ze liść babki ma właściwości tamujące krew. To była wiedza, która przekazywano od dawna. Książę Leszek Czarny leczył się na impotencję pijąc za radą lekarza Marcina z Krakowa wywary z sproszkowanych żab i węży, ale oprócz tego, że mu z ust cuchnęło niczego jednak nie osiągnął. Inne jednak leki i zioła były skuteczne na mniejsze dolegliwości, wywar z lipy leczył mniejsze gorączki, miód ze spadzi kaszel a rumianek łagodził oparzenia, jak i dziś. Do tej pory z dawnych czasów pochodzi wiara, że człowieka z czkawką należy przestraszyć aby czkawka przeszła. Pochodzi ono z dawnych czasów, kiedy wierzono, że chorobę trzeba wystraszyć aby wyszła z człowieka. Wówczas podawano leki wymiotne, które miały wyrzucić człowieka chorobę lub puszczano krew z tego samego powodu.

Magia miała chronić i pomagać, uczta wyprawiana u schyłku zimy w określonym dniu, miała zapewnić zbiory w roku następnym. Zwyczaj wypędzania bydła na pole w dniu św. Jerzego (23 kwietnia) tak, aby musiałby przejść przez ogień lub po rozłożonym kożuchu, co miało im dać zdrowe i długie życie. 1 maja przyozdabiano dach obory cierniem aby krowy dawały dużo mleka itd. Obserwowano bacznie kalendarz a powtarzające się w naturze zjawiska dały przykład wielu przysłów – każdy wszak do tej pory wie, że jak Barbara po wodzie to gody po lodzie i w maju czeka nas trzech zimnych ogrodników, którzy do tej pory zawsze przynoszą ochłodzenie i deszcze.

Magia pomagała w miłości, a przynajmniej pomagać miała. Ze średniowiecza pochodzi przepis na zapewnienie sobie długotrwałej urody. Należało w tym celu wybrać się nocą po nasięźrzał pospolity. Podczas wyprawy należało iść nago, tyłem, a rwąc ziele mówić: „Nasizrak, rwę cię śmiele pięcia palcy, szóstą dłonią, niech się za mną chłopcy gonią”. Ale aby gonił ten jedyny i wybrany należało mu coś „zadać”, najlepiej afrodyzjak w napoju lub jadle, począwszy od znanego wszystkim wywaru z lubczyku aż po krew menstruacyjną. Jedna z recept nakazywała aby kobieta trzymała przy ciele przez pewien czas małe rybki, które należało później sproszkować i dodać wybranemu do jadła.. Powodzenie w miłości miało zapewnić też spalenie w ognisku figurki mężczyzny ulepionej z ciasta aby tak ja ona zapłonął z miłości. Przed niechcianą ciążą chroniono się skrapiając krzew czarnego bzu krwią menstruacyjną i wyszeptanym zaklęciem: Ty noś za mnie a ja będę kwitła za ciebie.

Szczęście w nowym domu miała przynieść ofiara – zakopywanie pod przyciesiami domu przedmiotów, o którym mówiono, że mają magiczną moc jak łby zwierząt. Obsypywanie pary młodej owsem – dziś ryżem – miało przynieść szczęście w małżeństwie i szybki przychówek. Rzucanie za siebie kawałków sera i chleba podczas obrządku zaślubin – obecnie kieliszków – także miało przynieść parze młodej szczęście. Pierwsza kąpiel dziecka także była bardzo ważna i opleciona magicznymi rytuałami – do wody wkładano jajko, ziarna a woda po kąpieli polewano ręce ojca. Noszono amulety na szczęście i aby uchronić się przed zła magią, nazywano je u nas nawęzami, najczęściej były to naszyjniki z zębów zwierząt, ale także wisiorki z bursztynu, kory drewna, woreczki, w których były zajęcze łapki czy kawałki sierści, zioła, mech.

Odczyniano uroki, wierzono, że są ludzie obdarzeni złym wzrokiem, urocznymi oczami – czasem starczyło, że są po prostu zielone (najrzadziej spotykane), których spojrzenie miało przynosić pecha.

Wróżono ze wszystkiego, zboża, liści, potrafiono wyciągnąć wnioski: z jakości oraz ilości kichnięć – samo kichnięcie było zawsze dobrą wróżbą. Wróżono z cienia, kwiatów, liści pokrzywy, lotu ptaka, z włosów, wnętrzności zwierząt, z sęku w płocie, kądzieli, fasoli, ziół itd. Kometa przynosiła wojny i zgliszcza. Magicznymi mocami częściej obdarzane były kobiety niż mężczyźni i o to one były wiedźmami lub mądrymi. Wiele tych obrządków pozostało i do naszych czasów w formie skarlałej ale ciągle wierzymy w stłuczone lustro, pecha czarnego kota czy nieszczęście przejścia pod drabiną. A to podobno średniowiecze było zabobonne…



Dr hab. Bożena Czwojdrak