Korona królów

Małgorzata Buczkowska

Małgorzata Buczkowska jest znaną aktorką teatralną, filmową i telewizyjną. Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Zagrała wiele ról teatralnych, filmowych i serialowych i zdobyła liczne nagrody za zawodowe dokonania. Opowiedziała nam o początkach swojej aktorskiej drogi, stylu pracy, wątpliwościach i doświadczeniach, które ją ukształtowały.

Pierwsze aktorskie doświadczenia miały miejsce już w szkole podstawowej.

Chodziłam do szkoły na warszawskiej Pradze. Raz na jakiś czas przyjeżdżali do nas państwo Halina i Jan Machulscy. Prowadzili spotkania z młodzieżą, tak zwane dramy, na których mogliśmy przeżywać różne emocje podczas scenek, które sami wymyślaliśmy. To było genialne. Zawsze nas informowali, że można zdawać egzaminy do ich ogniska teatralnego. Z ciekawości z koleżanką poszłyśmy na te egzaminy, do których oczywiście trzeba było się przygotować, powiedzieć jakiś wiersz, coś zaśpiewać. Badali słuch, rytm. Dostałam się, więc zaczęłam uczęszczać na zajęcia, które na pewno mnie jakoś ukształtowały.  Wtedy nie myślałam, że zostanę aktorką. Obserwując innych, raczej pozycjonowałam siebie jako osobę zbyt nieśmiałą.. Zajęcia w ognisku były różnorodne, uwrażliwiające na sztukę. Był taniec, pantomima, umuzykalnienie, wiedza o teatrze. Aktorskie zajęcia były jednym z elementów. Byliśmy prowokowani do tego, żeby chodzić do teatru , oglądać przedstawienia, potem rozmawiać o nich. Czułam się elementem tego, ale nigdy nie myślałam, że będę zdawała do szkoły teatralnej. Tak naprawdę zdawałam do niej, ponieważ  ognisko rozbudziło moją ciekawość, mnóstwo moich znajomych zdawało. Krążyło wiele różnych, ciekawych historii na temat egzaminów i chyba chciałam zobaczyć, jak na prawdę wyglądają.

  Zanim jednak aktorka ostatecznie zdecydowała się zdawać na studia aktorskie, wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Spędzony tam czas był refleksją na temat poczucia tożsamości i drogowskazem dla dalszych decyzji.

Do Stanów Zjednoczonych wyjechałam w ostatniej klasie liceum, mieszkałam w Memphis, Tennessee. Po ukończeniu liceum dostałam się na studia i miałam wybór czy zostać czy też wracać. Bardzo tęskniłam za Polską. Brakowało mi tej nici porozumienia, którą masz tylko i wyłącznie z ludźmi, którzy oglądali te same kreskówki co ty, czytali te same książki, oglądali te same filmy, mają tę samą historię. Nie tylko swoja własną, ale tę narodową. Bardzo tęskniłam i pomyślałam, że jednak wolę wrócić do Polski. W tym czasie moja koleżanka zabierała mnie na zajęcia z couchami Actors Studio, gdzie mogłam być wolnym słuchaczem. Obserwowałam jak oni pracują. Powróciła ciekawość aktorstwa. Wszystko jakoś mi się zaczęło sklejać i myślę, że to były właśnie wydarzenia, które mnie sprowokowały do tego, żeby zdawać egzaminy do szkoły teatralnej, chociaż nie miałam wtedy pewności, czy chcę być aktorką. Przyjechałam ze Stanów. Nie za bardzo byłam przygotowana. Na egzamin trzeba być świetnie przygotowanym nie tylko pod kątem ciekawych tekstów, ale również dykcji. Nie wiedziałam w zasadzie, co się tam przygotowuje. Potrzebowałam czasu na to, ale coś mnie ciągnęło. Równolegle składałam papiery na  anglistykę, lingwistykę stosowaną i na italianistykę. Studia językowe to był mój plan A. Do szkoły teatralnej dostałam się za drugim razem, po rocznym kursie w Lart Studio w Krakowie.

Po zdanych pomyślnie egzaminach pani Małgorzata rozpoczęła studia na wydziale aktorskim w Krakowie. Otworzyło to w jej życiu rozdział, który trwa do dziś.. Przyznaje, że warsztat, który zdobyła w trakcie szkoły jest nieoceniony, ale prawdziwe doświadczenia aktorskie zdobyła na deskach teatrów im. Stefana Jaracza w Łodzi oraz teatru Polskiego we Wrocławiu i planach zdjęciowych.

Praktyki nabiera się dopiero w zawodzie. Szkoła jest takim rozbudzaczem. Moim zdaniem bardziej przygotowuje do pracy w teatrze. Nie oceniam tego negatywnie, tylko stwierdzam fakt. Jak skończyłam szkołę, zaczęły pojawiać się na rynku pierwsze seriale typu telenowela, czy seriale kilkuodcinkowe. Tego wcześniej nie było. Swoją przyszłość wiązałam tylko i wyłącznie z teatrem. W Krakowskiej Szkole Teatralnej nie było żadnych zajęć z kamerą. To była stricte teatralna szkoła i bardzo dobrze. Myślę, że mieliśmy fantastycznych pedagogów, którzy rzeczywiście próbowali przekazać nam warsztat, ale nie było zajęć filmowych. Szczęśliwie w połowie czwartego roku dostałam główną rolę w teatrze Jaracza w Łodzi i przeniosłam się wtedy z Krakowa do Łodzi. Dzięki łódzkiej filmówce zaczęłam brać udział w etiudach studenckich. Wynajmowali mnie reżyserzy z Polski i zagranicy do swoich filmów szkolnych. I tak naprawdę moją pierwszą styczność z kamerą miałam właśnie tam. Potem z tych studentów szczęśliwie rodzą się reżyserzy zawodowi. Moją pierwszą rolą telewizyjną była rola w serialu „Glina” Władysława Pasikowskiego. To był w ogóle mój pierwszy zawodowy plan filmowy, wysoki kaliber.  Rola była niezwykle trudna. Grałam stręczycielkę, postać dosyć mroczną. Wszędzie opowiadam, że jak Viola Buhl do mnie zadzwoniła, że dostałam tę rolę, to myślałam, że się pomylili. To było dla mnie wielkie doświadczenie. Grać z panem Jerzym Radziwiłowiczem, z Robertem Gonerą, z wieloma aktorami, których po prostu podziwiałam od dziecka. To był też ogromny stres. Nie wiedziałam jak się odnajdę. To było jedno z ważniejszych doświadczeń zawodowych. Pierwszą rolę kinową zagrałam u Franco de Peña w filmie „Masz na imię Justyna”. Tam też grałam bardzo charakterystyczną postać, co również mnie zaskoczyło. Ja byłam przecież aktorką po Krakowie, taką czechowowską, z długim warkoczem, klasyczną, a tu nagle coś zupełnie na kontrze. Zresztą w teatrze tez dostawałam role na kontrze, bardzo współczesne. Każdy człowiek coś o sobie myśli, w jakiś sposób się widzi. Najwyraźniej widzę siebie zupełnie inaczej niż widzą mnie inni. Fascynuje mnie, że reżyser, który zaprasza mnie na casting, który mnie zazwyczaj nie zna, który widział moje role lub nie, jest w stanie dojrzeć we mnie rys, którego ja w sobie kompletnie nie widzę. Taki rys, którego potem muszę szukać, odnajdywać na przykład poprzez oglądanie innych filmów, postaci, które mi się kojarzą z tym co otrzymuję w roli.

  Aktorka zdradziła, co w aktorstwie szczególnie ją pociąga, i od czego zaczyna pracę nad postacią.

Możliwość wchodzenia w czyjeś buty, w cudzysłowie oczywiście(śmiech). Nagle mogę puścić wodze fantazji i próbować funkcjonować, wypowiadać kwestie, słowa kogoś zupełnie innego niż ja. Kiedy zaczynam pracę nad nową postacią, to przede wszystkim wielokrotnie czytam scenariusz. Potem szukam motywacji postaci, zastanawiam się dlaczego postępuje tak właśnie, a nie inaczej, Odpowiedzi odnajduję w przeszłości postaci, którą mam wykreować. Czasem jest to zapisane w scenariuszu, a niekiedy wspólnie z reżyserem tworzę taki „stelaż”.

W serialu „Korona Królów” wciela się w postać Elżbiety Bośniaczki, żony Ludwika Węgierskiego. Opowiedziała nam, jak buduje postać, od której w znacznym stopniu sama się różni.

Nie jesteśmy czarno biali. Mienimy się różnymi kolorami i odcieniami w zależności od sytuacji, ale rzeczywiście jak zaczęłam czytać tę postać, miałam nadzieję, że będzie mądra, dobra i wspaniała.  I miałam lekki bunt wewnętrzny, ponieważ wszyscy mówili na nią wariatka. Pomyślałam sobie, że tym bardziej muszę ją zrozumieć.  Im bardziej jej nie rozumiem, czy nie zgadzam się z jej zachowaniem, czy mnie denerwuje, tym bardziej muszę po prostu zrozumieć jej motywacje. Mój punkt wyjścia, poznać człowieka, historię jego życia.  Ważne dla mnie było to, że Bośniaczka była wychowywana na dworze Łokietkówny, która ją sobie upatrzyła na żonę dla owdowiałego syna. Ich małżeństwo mimo wielu trudnych wydarzeń było udane, tzn kochali się. W tamtej epoce, przy małżeństwach kojarzonych z powodów politycznych, czy majątkowych, to wcale nie było oczywiste. Bośniaczka dzięki temu, że żyła na dworze dostąpiła zaszczytu i możliwości kształcenia się, co również nie było oczywiste w tamtych czasach. Na co dzień jednak spotykała się z dezaprobatą teściowej, która dosyć źle ją traktowała. Obie były inteligentne i wykształcone, i walczyły ze sobą. To jest bardzo ciekawe. O Bośniaczce jako o postaci historycznej niewiele wiedziałam, przed wejściem w tę rolę. Fascynuje mnie, że powstał na rynku serial, który prowokuje do tego, żeby zgłębiać historię Polski. Gdzie jest tyle wątków, których nie znamy. To ogromna frajda, móc poczytać sobie na jej temat i potem przenieść to na ekran. Wiem, że nie bazuję tylko i wyłącznie na tym co sobie wymyślę. Istnieją fakty historyczne, na których mogę się oprzeć.

  Aktorka zdradziła także, w którym momencie utożsamiła się z bohaterką, i co ją w tej postaci zaskoczyło.

Wątek tragiczny, który został ujęty w scenariuszu [śmierć córki]. To jest takie miejsce, które mi pozwoliło zrozumieć i nabrać czułości do tej postaci. To jest coś, czego się uczepiłam, co pozwoliło mi zrozumieć  różne powiedzmy kontrowersyjne zachowania Bośniaczki. Chciałam ją uczłowieczyć. Zaskoczyło mnie w tej postaci, którą wszyscy tak negatywnie oceniali, że znalazłam w niej rys człowieka zranionego.

  Pani Małgorzata podzieliła się również swoją opinią na temat „Korony Królów”.

Koronę królów uważam za wspaniały serial. Cieszy mnie, że poza poznawaniem wielu wątków historii Polski, których nie znamy, dzięki temu serialowi obcujemy z tym co szlachetne. Mam na myśli piękną polszczyznę, obyczaje dawnych czasów, wspaniałe kostiumy. Ten serial poza innymi atutami spełnia również wartość edukacyjną.

Dowiedzieliśmy się także, co jest wyróżniającego w produkcji „Korona Królów” …

Przypominają mi się zajęcia ze szkoły teatralnej, pod tytułem Obyczaje, w których przechodzi się przez epoki, nosi kostiumy i do każdego wieku są przypisane konwenanse, sposób zachowania, sposób bycia. Zupełnie niewspółczesne. Na przykład w naszych czasach wszyscy machamy rękami, bardzo gestykulujemy, jesteśmy nadpobudliwi. W tamtych czasach to było nie do pomyślenia. I to jest fascynujące. Wchodzi się w kostium, który od razu prowokuje pewien sposób noszenia się. Gdy ma się na głowie koronę czy czepiec, trzeba ją trzymać prosto. Wysoki kołnierz blokuje szyję, więc nie można się normalnie obrócić w lewo, tylko pół ciała trzeba przekręcić, żeby spojrzeć na kogoś. Obcowanie z kostiumem to jeden z ciekawszych elementów pracy aktora. Na przykład taki płaszcz królewski waży kilka kilogramów, jak się siada, idzie, to się plącze pod nogami więc trzeba to robić umiejętnie, tak żeby co chwila się nie potykać albo co gorsza nie przewrócić (śmiech).

  Od najmłodszych lat kino leżało w ścisłym kręgu zainteresowań aktorki. Filmowe seanse ukształtowały w dużej mierze jej poczucie estetyki.

Uwielbiałam chodzić do kina. Mieszkałam blisko kina Praha i bardzo często tam bywałam. Jak tylko pojawiło się coś nowego na ekranie, od razu biegłam na seans. Bardzo lubię to miejsce do tej pory. Mam nadzieję, że to kino będzie istniało zawsze. Myślę, że to też mnie naznaczyło. Leciały tam najróżniejsze filmy  od thrillerów, horrorów po filmy rozrywkowe Stevena Spielberga. W dzieciństwie dzięki moim rodzicom dużo oglądałam Felliniego i myślę, że to kino jest moją inspiracją. Pamiętam, że kiedyś w telewizji były cykle filmowe klasyków kina takich jak Bergman, Buńuel, Fellini. Uważam, że telewizja powinna kształtować gust widza, a nie odwrotnie. Jestem przekonana, że ukształtował mnie właśnie Bunuel, Fellini, Bergman, być może przez tę szaloną wyobraźnię i taką różnorodność. Notorycznie przy moich rodzicach oglądałam te cykle filmowe, oni też chodzili na DKF, też kochali kino. Wtedy oczywiście tych wszystkich filmów nie rozumiałam, ale pozostawiały mi wiele wrażeń estetycznych. To były mocne obrazy, intensywne, pobudzające wyobraźnię. Pamiętam z dzieciństwa filmy z Anią Romantowską, psychologiczne. Kompletnie nie rozumiałam o co chodzi w tych filmach, ale pamiętam, że Ania Romantowska - byłam jej fanką - jakoś niezwykle przykuwała moją uwagę. Strasznie mi się podobała jako kobieta, sposób w jaki mówiła, jak się poruszała, po prostu przykuwała mnie do ekranu. Karmiłam się tym, i to pewnie też z tego powodu zostałam aktorką.

A jak aktorka ocenia kino współczesne?

Każdego roku jest inaczej. W zeszłym roku mieliśmy wspaniałe filmy, zupełnie niesamowite jak „Zimna Wojna” Pawlikowskiego i „Roma” Cuarona. Obserwuję regularnie repertuary kin. Chodzę na te filmy, które myślę, że mnie zainteresują. Tak właśnie było przy filmach, które wymieniłam. Nie pomyliłam się. To była po prostu uczta kinomana, w obu przypadkach. Lubię kino obyczajowe, psychologiczne, ale nie tylko. Uwielbiam kino współczesne, francuskie komedie obyczajowe jak „Nietykalni”, „Nasze najlepsze wesele”. Te filmy są mi bliskie. Uwielbiam poczucie humoru Francuzów, takie troszeczkę cyniczne, troszeczkę w przekrzywionym zwierciadle. Oni mają niezwykłą umiejętność dostrzegania niuansów w życiu człowieka, drobnych sytuacji. Potrafią o trudnych tematach mówić z przekąsem, czy właśnie z poczuciem humoru. To mnie fascynuje w kinie francuskim.

    Czy aktorka, która wkłada tyle energii w wykreowanie kolejnych barwnych postaci, potrzebuje jeszcze coraz to nowszych bodźców, czy może w życiu poszukuje spokoju?

Nie szukam dodatkowych wrażeń. Zazdroszczę ludziom, którzy uwielbiają latać samolotem. Dla mnie lot samolotem jest jak skok na bungie. Jestem osobą emocjonalną i dosyć szybko wchodzę na wysoki diapazon, więc unikam takich sytuacji, lubię spokój. Dla mnie ideał to po prostu siedzieć na plaży z odrobiną słońca i patrzeć w morze, i czytać książkę. Teraz wezmę się za powieść pt. „Serotonina” Michela Houellebecqa. To kontrowersyjny pisarz, nieco dołujący, ale myślę, że w bardzo trafny sposób diagnozujący kondycję Europy Zachodniej.

Żródło: TVP, Produkcja serialu „Korona Królów”