Wirsing, czyli Wierzynek
Kraków końca XIII wieku, to głównie Kraków niemiecki. Mieszczanami bowiem byli głównie kupcy niemieccy, którzy osiedlali się w miejscach dających im szanse na rozwój i lepszą koniunkturę. W ten sposób w XIV wieku pojawia się w Krakowie ród Wirsingów, który szybko spolszczono na Wierzynków. Stanowiący jedną z najbogatszych rodzin mieszczańskich tego czasu. Nie wiadomo dokładnie skąd przybyli z Flandrii, czy Alzacji. Jan Długosz enigmatycznie pisze tylko, że znad Renu.
Pierwszy przedstawiciel rodziny Wierzynków Mikołaj, został odnotowany w mieście już w 1316 roku. Dlaczego pojawił się właśnie w Krakowie? Miasto to w XIV wieku utrzymywało bardzo intensywne kontakty handlowe z Flandrią, skąd kupowano słynne flandryjskie sukna. Ponieważ jednak drogi były bardzo niebezpieczne i przewóz gotówki za sukna był wyprawą wysokiego ryzyka, wielkie koncerny kupieckie we Flandrii wysyłały do miast, z którymi często handlowały swoich depozytariuszy, którzy w ich imieniu pobierali gotówkę i oddawali ją hurtem, przekazując co parę miesięcy w uzbrojonym orszaku do Brugii. Takim depozytariuszem był najpewniej Mikołaj, który wraz z synem, także Mikołajem zwanym Młodszym , osiadł w Krakowie na stałe. Już wówczas byli bardzo bogaci. Starszy Wierzynek zakupił w latach trzydziestych XIV wieku wójtostwo wielickie za niebagatelną wówczas sumę 1100 grzywien. Kupił też liczne domy i kramy w Krakowie, później zaś został stolnikiem sandomierskim, co pokazuje, że był postacią liczącą się zarówno w mieście, jak i u króla. To u niego zadłużali się monarchowie, m.in. Karol Luksemburski, któremu w 1343 roku Wierzynek pożyczył ponad 2300 grzywien, a kilka lat później jeszcze 1760 grzywien, które ten spłacał Wierzynkowi przez rajców wrocławskich. Także Kazimierz Wielki zaciągnął u mieszczanina dług w 1352 roku na sumę 1000 grzywien.
Starszy Mikołaj Wierzynek był człowiekiem głęboko wierzącym, był fundatorem jednej z kaplic w kościele mariackim, kaplicy cmentarnej, a także planował odbyć w gronie zaprzyjaźnionych możnych (m. in. Ottona z Pilicy) pielgrzymkę do Grobu Świętego w Jerozolimie. Jego syn, Mikołaj młodszy od lat był depozytariuszem pieniędzy kurii papieskiej, które wysyłał do oddziału w Brugii. Cieszył się zatem wielkim zaufaniem papieskim za co otrzymał w 1350 roku dla syna Mikołaja kanonię krakowska, a dla syna Jana kanonię w Spiżu. Kilka lat później jego córka Anna została klaryską w Raciborzu, a kolejny syn Damian kanonikiem we Wrocławiu. Stary Wierzynek zmarł w 1360 roku, zostawiając synowi Mikołajowi olbrzymie bogactwa. Były one tak wielkie, że syn – także już wiekowy – był w stanie w 1364 roku zorganizować wielką ucztę dla zaproszonych przez Kazimierza Wielkiego władców z całej Europy (chociaż wedle innej wersji uczta była płacona z kasy miejskiej celem reprezentacji miasta jako zamożnego i znaczącego).
Mikołaj młodszy, jedna ze znaczniejszych postaci tego czasu, wielokrotnie zasiadał jako ławnik i rajca w ratuszu krakowskim. Niestety, nadmierne rozrodzenie się tej rodziny spowodowało ich stopniowe ubożenie. Mikołaj młodszy (ten od uczty) był ostatnim tak bogatym i prężnym przedstawicielem rodziny. Jego syn Andrzej, na fali zaufania i legendy ojca także został rajcą krakowskim. Co więcej, rada miejska powierzyła mu i dwom nieznanym z imienia rajcom urząd szafarza, czyli zarządcy pieniędzmi kasy miejskiej. Każdy z nich otrzymał wówczas klucz do kasy. Andrzej jednak podczas licznych podróży reprezentacyjnych wydawał spore sumy, nie rozliczając się z nich szczegółowo. Co więcej, w takie podróże rajcy wybierali się parami, bo dwa klucze do kasy wystarczały aby je otworzyć. Wierzynek jednak jeździł samotnie i zabierał ze sobą wbrew prawu dwa klucze. Zwróciło to uwagę pozostałych rajców. Bezpośrednią przyczyną upadku Wierzynka stało się jednak inne wydarzenie. Otóż pewnego dnia jeden z radców zauważył jak Andrzej wypłacając z kasy miejskiej pieniądze na pobory dla pachołków miejskich, ukradkiem schował pewną sumę. Powiadomieni o tym pozostali członkowie rady postanowili ująć nieuczciwego kolegę na gorącym uczynku. Za tydzień w sobotę (która była dniem wypłaty) Wierzynek powtórzył swoją manipulację. Zaskoczony przez rajców upuścił na ziemię schowany w rękawie mieszek z pieniędzmi. Gdy go jednak obszukano, znaleziono i inne mieszki z monetami. Sprawa była jasna, złodzieja postanowiono oddać pod sąd, a na ratusz wezwano ławników i starszych cechowych, którym przedstawiono sytuację. Sam Wierzynek postanowił jeszcze ratować skórę, twierdząc, że pieniądze są jego własnością i nie pochodzą z miejskiej kasy. Jego argumentacja upadła, gdy poborcy miejskich pieniędzy oświadczyli, że po specjalnych znakach rozpoznają sakiewki znalezione u Wierzynka, jako należące do grodzkiej kasy. Sąd nad defraudantem urządzono na ratuszu, a on sam został postawiony przed sędziami z uwiązanymi na szyi skradzionymi workami. Oznaczało to, że podlega "gorącemu prawu" – został ujęty na gorącym uczynku, powinien być sądzony natychmiast i bez prawa odwołania. Podsądny przyznał się do winy, tłumacząc się wszakże następująco: "Uważcie zacni panowie, długo i wiernie służyłem miastu, a za to żadnej nie miałem zapłaty. A gdy widziałem, że nikt mi tego nagrodzić nie myśli, chciałem sam sobie zapłacić. Jak synowie Izraela zrobili Egipcjanom, nie chcącym nagradzać ich pracy, iż z rozkazu Boga sami wzięli sobie zapłatę, tak i ja zrobiłem, i wyznaję, że i te tu pieniądze, i inne często brałem, nie, by kraść, lecz za moje usługi".
Wierzynek zeznał też, że podczas licznych podróży przywłaszczał sobie pieniądze z miejskiej kasy, którą często brał ze sobą. Decyzja ławy miejskiej była jednoznaczna: złodziej miejskich pieniędzy powinien ponieść karę śmierci. Jednak ze względu na godność rajcy, jaką piastował, powinien zostać ścięty mieczem, a nie powieszony. Wyrok wykonano tego samego dnia, w sobotę, przy czym skazanemu nie pozwolono się nawet wyspowiadać, co - jak pisze badacz sprawy historyk prawa prof. Stanisław Salmanowicz - było jak na owe czasy niesłychane. Zwłoki pochowano w niepoświęconej ziemi poza murami miasta. Na tym miejscu (dziś w pobliżu skrzyżowania ulicy Dominikańskiej i św. Gertrudy) syn Andrzeja Wierzynka ufundował później kościółek pod wezwaniem św. Gertrudy.
Wierzynek jednak należał do możnego i bardzo zasłużonego rodu i sam Władysław Jagiełło zainteresował się ta sprawą. Radzie, która skazała Wierzynka, wytoczono proces, a trzech rajców skazano na grzywnę. Z kolei oni odwołali się od tej decyzji twierdząc, że w końcu ukarali złodzieja. Sprawa ciągnęła się dosyć długo aż w końcu król sam zapłacił długi Wierzynka i umorzył sprawę. Od tej pory jednak prestiż i bogactwo Wierzynków upadło, w latach 60 XV wieku jeszcze syn Andrzeja, Jan starszy i jego syn Jan młodszy byli rajcami, ale nigdy już nie wrócili do dawnej świetności.
Dr hab. Bożena Czwojdrak