Zapachy i smrody średniowiecznego Krakowa
Średniowiecze kojarzy się często z epoką ciemną, brudną i śmierdzącą. Czy było tak jednak w rzeczywistości? Wbrew pozorom higiena stała na znacznie wyższym poziomie, niż nam się to wydaje.
Szczególnie kraje słowiańskie od czasów najdawniejszych obfitowały w łaźnie, zarówno tradycyjne, jak i parowe. Choć z drugiej strony tuzy chrześcijańskiej Europy głosili manifesty w stylu: częste mycie skraca życie, a św. Hieronim wręcz pisał, że kto się raz ochrzcił więcej kąpieli nie musi zażywać. Słowianie jednak, długo pozostając w pogaństwie, za nic mieli te nauki i kąpieli zażywali często. Zastrzeżenia chrześcijańskich świętych i teologów na szczęście nie były wprowadzane restrykcyjnie i w zakonach obmywano się wieczorami, myto także ręce przed każdym posiłkiem. Chociaż średniowieczni święci, popadając w ascezę, odmawiali kąpieli oraz trwali w brudzie, dając się obrzucać odpadkami jak św. Aleksy, demonstracyjnie nie zmieniając szat jak św. Kinga, czy Jadwiga śląska, która posuwała się do tego stopnia, że swojego wnuka myła w wodzie, w której wcześniej myły nogi zakonnice. Jadwiga także lubowała się w „brudnym umartwianiu”, bowiem brudne ręczniki, w które wycierały się siostry kładła z lubością na twarzy i oczach. Poza ascetami (obfitował w nich w Polsce zwłaszcza wiek XIII, później pokutniczy sposób życia z czasem stał się mniej popularny) myto się chętnie i często. Początkowo ługiem, później pojawili się już mydlarze (pierwsi mniej więcej w XIV w). Do gorącej kąpieli dodawano zioła i płatki kwiatów, tym samym zmieniając barwę i aromat kąpieli. Miało to także właściwości relaksujące, odświeżające, odkażające oraz inhalujące, a zatem lecznicze.
Średniowieczne miasto, jak każde zwarte skupisko osadnicze, borykało się z poważnym problemem usuwania nieczystości. Zwarta zabudowa, ciągły napływ nowych mieszkańców i przepływ wielu podróżnych, liczny żywy inwentarz oraz rozwijające się rzemiosła sprawiły, iż niezbędne stały się odpowiednie przepisy i urządzenia pozwalające na usprawnienie życia w mieście. Do czuwania nad prawidłowym funkcjonowaniem tego systemu powołano w końcu specjalnych urzędników. Nieczystości pochodziły z różnych produkcji, ale także odpadków jedzenia, fekaliów oraz… trzody domowej, która – jak świnie czy kury – była hodowana przy domach. Chodziły po uliczkach i rozgrzebywały nieczystości, które płynęły w rynsztokach. Odchody zwierząt zresztą zbierano, traktowano je bowiem jako naturalny nawóz. Wylewane do rynsztoków nieczystości były zbierane przez specjalne ekipy sprzątające i zakopywane w dołach chłonnych, ale niewątpliwie zdołały wcześniej uperfumować okolicę. Wyrzucano nieczystości wieczorem, po zamknięciu bram miejskich, aby do rana służby zdołały rynsztoki oczyścić. Dużo nieczystości i odpadów mieli garbarze czy rzeźnicy. Władze miejskie niespecjalnie ingerowały w strefę prywatną, czyli działkę mieszczańską, starały się jednak chronić obywateli przed smrodem i nieczystościami z działek sąsiednich. W tym zakresie ustawodawstwo koncentrowało się na rozstrzyganiu sporów o współużytkowanie latryn i miedzuchów.
Drugą kwestią zaprzątającą uwagę rad miejskich był stan traktów komunikacyjnych i przestrzeni handlowej wewnątrz miast. Stosowane metody usuwania nieczystości powodowały konieczność dbania o stan i czystość zbiorników wodnych. Tymczasem na ulicach, placach i zapleczach domów nadmiar błota i mierzwy, zamiast usuwać, po prostu przysypywano warstwą piasku lub gruzu. Usuwanie nieczystości z własnej działki było prywatną sprawą jej właściciela. Ludzkie odchody i śmieci wyprodukowane przez gospodarstwo domowe trafiały do dołów chłonnych, natomiast odpady płynne, zapewne także i woda deszczowa, spływały na ulicę. Niejednokrotnie mierzwa usuwana z działki była składowana na ulicy przed domem. Naruszało to przestrzeń publiczną, za którą odpowiadały władze miejskie. Niezbędne stało się podjęcie odpowiednich działań, by miasto nie utonęło w błocie i smrodzie. W miastach pruskich nakazano wylewać nieczystości na ulicę nocą, by fetor nie szkodził sąsiadom. W celu zachowania drożności ulic zakazano wyrzucania mierzwy na środek drogi. Miała leżeć pod bramą i być wywożona, co kilka dni. Błotniste, pełne śmieci ulice bardzo utrudniały życie w mieście. Aby zapobiec ich zaśmiecaniu, zaczęto, początkowo w najbardziej newralgicznych miejscach, mościć je drewnem, a później w XV wieku w niektórych miastach już brukiem. Wzdłuż ulic powstawały rynsztoki odprowadzające nadmiar wody deszczowej i wszelkie spływające nieczystości. Najpopularniejszym miejscem wyrzucania od-padów były wody płynące. W średniowieczu panowało przeświadczenie o ich oczyszczających właściwościach, które przejawiały się zdolnością do rozpuszczania wszelkich pływających nieczystości. Za szkodliwe natomiast uważano wszystko, co nie pływa, i zabraniano wrzucania takich śmieci (np. gruzu) do rzeki. Alternatywą dla wyrzucania odpadów do rzeki było składowanie ich poza miastem. Gdy w obrębie murów nie trzeba było podnosić terenu, gruz, mierzwa i inne śmieci mogły posłużyć do umacniania brzegów rzeki i budowania grobli. W miastach późnego średniowiecza, w czasach ich intensywnego wewnętrznego rozwoju, władze wydawały wiele rozporządzeń mających na celu usprawnienie funkcjonowania miasta. Widoczna jest przede wszystkim dbałość o jakość powietrza. Liczne nakazy miały zapewnić czystość ulic i chronić mieszkańców przed ewentualnym fetorem płynącym z działki sąsiada. Starano się usunąć śmieci z przestrzeni publicznej, gdzie przeszkadzały i raziły zapachem. Próbowano to osiągnąć przez wrzucenie nieczystości do rzeki lub wywóz ich poza miasto. Wszelkie „brudzące” rzemiosła gromadzono natomiast w jednym odległym miejscu, z dala od innych mieszkańców. Zarządzenia władz nie miały na celu ochrony środowiska, lecz raczej poprawę jakości życia.
W miastach zawsze znajdowała się łaźnia, a nierzadko, w zależności od liczby mieszkańców było ich kilka. Kraków w XIV wieku miał przynajmniej 12 łaźni, co świadczyło także o zamożności miasta. Niedaleki Oświęcim w tym czasie dysponował jedynie dwoma. Część z łaźni krakowskich była łaźniami kościelnymi, część miejskimi, dostępnymi dla wszystkich, a część była łaźniami prywatnymi. Cztery łaźnie działały ponadto na Kazimierzu. Nierzadko jedną z nich przeznaczano dla ubogich, którzy zwolnieni byli z opłaty łaziebnej. Z takiej łaźni nie korzystali rzecz jasna najzamożniejsi, którzy nie chcieli się mieszać z ubogą warstwą. W mniejszych miastach wyznaczano dni, w których z łaźni mogli korzystać ubodzy, aby nie spotykali się z zamożniejszymi. Rzemieślnicy zrzeszeni w cechu najczęściej szli do łaźni razem, określały to nawet czasem dokumenty cechowe. Określano w nich nawet częstotliwość takich wizyt – najczęściej co dwa tygodnie. W większych miastach, gdzie zakładów kąpielowych było kilka, ten najlepiej wyposażony służył rajcom. Żydzi mieszkający w miastach, mieli swoje łaźnie. Ciekawostką jest fakt, że kobietom zabraniano korzystania z łaźni, kiedy w mieście (nie na zamku) przebywał król. Trudno powiedzieć jakie podłoże miał ten przepis oraz skąd pochodził. Chcąc zmusić mieszkańców do kąpieli w miejskich łaźniach czasami nawet wydawano ustawy zakazujące kąpieli w domu w beczkach lub baliach.
Łaźnia podzielona była na dwa odrębne pomieszczenia, ścianka dzieląca jednak nie sięgała sufitu, umożliwiając przepływ pary. Pozwalało to ogrzewać jednocześnie obydwa pomieszczenia. W łaźni pełnej pary klienci siadali na drewnianych ławach, chłoszcząc się brzozowymi witkami i polewając zimna wodą. Dla najzamożniejszych była kąpiel w wannie z gorącą woda w odrębnym pomieszczeniu.
W łaźniach nie tylko czyszczono ciało, można się było także ogolić i ostrzyc, dyżurował tam bowiem zawsze golibroda czyli balwierz oraz cyrulik. Można zatem było także zasięgnąć porady medycznej. W księgach miejskich odnotowano także zapłaty dla łaziebników za wykonanie drobnych przysług medycznych jak puszczenie krwi, czy stawianie baniek. Wedle ówczesnej medycyny łaźnia miała dobry wpływ na zdrowie odwiedzano ją zatem gromadnie i często. Niektórzy średniowieczni władcy polscy, jak Władysław Jagiełło, zażywali kąpieli dwa razy dziennie, rano i wieczorem. W miastach, które władca często odwiedzał, istniały łaźnie przeznaczone tylko dla rodziny panującego, ale działały one tylko podczas pobytu władcy w danym mieście. Najpewniej odpowiedni łaziebnik wędrował razem z dworem, obsługując w razie potrzeby monarszą łaźnię.
Większość naszych władców uwielbiało łaźnie, Bolesław Chrobry i Władysław Jagiełło –czuli się tam rozluźnieni i swobodni i tam… załatwiali większość spraw. Byli w łaźni – jak pisano – bardzo przychylnie nastawieni do wszystkich, wiec możni wyczekiwali aż będą tam zażywali relaksu i wtedy przedstawiali swoje petycje i prośby. Jagiełło woził zresztą wszędzie swojego ulubionego łaziebnika Opanasza oraz ulubioną balię w kształcie konia. Łaźnia stała się także zgubą dla księcia krakowskiego Leszka Białego, który po nocnej naradzie z księciem śląskim Henrykiem Brodatym wypacał w niej alkohol. Wówczas napadły na nich wojska księcia pomorskiego, w wyniku którego został ranny Henryk, a uciekającego nago na koniu Leszka siepacze dopadli nieopodal Gąsawy i zabili.
Z rachunków królewskich wiemy, że Jagiełło i Jadwiga regularnie korzystali z łaźni. Wydatki na ręczniki i mydło są jednymi z istotniejszych wpisów w księgach rachunkowych. Królowa ponadto brała kąpiel i myła włosy w jajach kurzych, które miały skutkować gładką skóra oraz puszystymi włosami. Królowa brała także kąpiele w Busku u sióstr norbertanek, które miały…. leczyć bezpłodność. Wody te, bogate w brom, jod, żelazo i siarkowodór, nie były chyba najprzyjemniejsze, dodawano więc do kąpieli władczyni zioła, aby zabić zapach. Rekomendował je Jadwidze biskup krakowski, jej opiekun oraz medyk Jan Radlica, ale kąpiele na bezpłodność nie były chyba dobrze postrzegane, bo przeszła ich stateczność w przysłowiu:
Nie ma to jak łaźnia na męki bezpłodności, czego nie da kąpiel zrobi któryś z gości
Jak widać myli się regularnie zarówno władcy, jaki i ich poddani, a liczba łaźni w średniowiecznych polskich miastach pokazuje, ze ten proceder był częsty. Dbano także aby suknie i szaty były świeże i pachnące. Na zły oddech radzono jeść orzechy i płukać usta winem z odrobiną soli. Ciała namaszczano olejkami kwiatowymi. Starano się także poprawić cerę, na trądzik jedząc cebule z octem, a z oliwę stosując na brodawki. Czy działało to inna sprawa. Stosowano także maseczkę na bielszą i gładszą cerę sporządzoną z surowych jaj (jak widać były dobre na wszystko) wymieszanych z octem i gorczycą.
Dr hab. Bożena Czwojdrak