Korona królów

Duchowni i ich rola w monarchii Kazimierza Wielkiego

Chrześcijaństwo na ziemiach polskich pojawiło się na dobre w X wieku. Pierwsze mało wyraziste ślady obecności wyznawców Chrystusa dotyczą obrządku wschodniego, czyli związanego z Konstantynopolem i cesarstwem wschodniorzymskim, tj. misją świętych Cyryla i Metodego, którzy byli apostołami Państwa Wielkomorawskiego na przełomie IX i X stulecia.

W żywocie tego drugiego zapisano bowiem, że dotarła do Metodego wieść o złym księciu pogańskim, który siedział „na Wiśle” i bardzo urągał chrześcijanom. Wtedy Metody miał go upominać, że poniesie karę i tak też stać się miało. Przez historyków jest to odczytywane jako ślad podboju przez książąt wielkomorawskich części ziem późniejszej Małopolski. Dopiero jednak panowanie Mieszka I stało się czasem rozpoczęcia chrystianizacji ziem polskich. Powszechnie kojarzone jest to z tzw. Chrztem Polski w roku 966, powiązanym ściśle z małżeństwem księcia Mieszka I z Dobrawą, córką władcy czeskiego Bolesława Srogiego. Stąd potocznie uważa się, że chrześcijaństwo do państwa mieszkowego dotarło z Pragi. Nie ulega wątpliwości, że w roku 966 doszło do chrztu Mieszka i jego dworu, co zapoczątkowało proces chrystianizacji państwa. Aby tego dokonać trzeba było wykwalifikowanej kadry duchownych, umiejących dotrzeć do nowych wiernych i przekonać ich do przyjęcia chrztu oraz zaakceptowania nowej wiary. W ten sposób do Polski dotarli duchowni, którzy stali się jednym ze stałych elementów pejzażu społecznego w Piastowskich władztwach. Najpierw powstało biskupstwo w Poznaniu, które było bezpośrednio podległe stolicy apostolskiej, na którego cele stał Jordan, bez wątpienia pierwszy biskup urzędujący na ziemiach Polskich. Dopiero w roku 1000, a więc już za panowania Bolesława Chrobrego, doszło do powołania polskiej prowincji kościelnej z arcybiskupem gnieźnieńskim na czele. Miało to miejsce na słynnym zjeździe gnieźnieńskim, podczas którego doszło do spotkania księcia Bolesława Chrobrego i cesarza rzymskiego Ottona III. Spośród wielu spraw, które wówczas były wówczas omawiane, jedną z najważniejszych i doniosłych w swych konsekwencjach było właśnie powołanie do życia arcybiskupstwa w Gnieźnie oraz biskupstw: w Kołobrzegu, Krakowie i Wrocławiu, które wraz z już istniejącym biskupstwem w Poznaniu, stworzyły pierwszą polska prowincję kościelną. Jej powstanie, aczkolwiek krótkotrwałe, spowodowało, że polski kościół, a tym samym w dużym stopniu państwo Bolesława wzmocniło swą niezależność. Zwierzchnikiem prowincji kościelnej był bowiem sam papież i nie było potrzebne żadne pośrednictwo innego arcybiskupa. Zaś najbliższymi tej rangi dostojnikami byli arcybiskupi z obszarów niemieckich cesarstwa rzymskiego. Mimo dobrego początku, na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XI wieku doszło do załamania się państwowości polskiej oraz organizacji kościelnej. Dopiero odbudowa państwa przez Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Szczodrego pozwoliła na ponowne powołanie do życia arcybiskupstwa gnieźnieńskiego i szeregu podległych mu biskupstw. Tym razem zbudowana w roku 1075 prowincja przetrwała do dnia dzisiejszego, oczywiście z licznymi przeobrażeniami.

W dobie panowania Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego w skład polskiego kościoła wchodziły następujące biskupstwa: arcybiskupstwo gnieźnieńskie oraz biskupstwa: krakowskie, poznańskie, wrocławskie, lubuskie, włocławskie i płockie. Taki skład prowincji, jak widać, powodował niemałe komplikacje, ponieważ zarówno biskupstwo wrocławskie, lubuskie, płockie oraz w dużej mierze włocławskie i częściowo gnieźnieńskie znajdowały się poza granicami zjednoczonego i odrodzonego Królestwa Polskiego. Tym bardziej było to kłopotliwe, że obszar biskupstwa wrocławskiego znajdował się niemal w całości pod kontrolą polityczną króla czeskiego Jana Luksemburskiego, a potem jego syna Karola. Podobnie biskupstwo lubuskie znajdowało się poza granicami państwa. Biskup płocki obejmował swą jurysdykcją obszary księstw mazowieckich, także zachowujących niezależność wobec króla polskiego, wreszcie Krzyżacy, panujący nad Pomorzem gdańskim kontrolowali znaczne obszary biskupstwa włocławskiego oraz w części dobra arcybiskupa gnieźnieńskiego. Z drugiej jednak strony zasięg polskiej prowincji kościelnej powodował, że zwierzchnik polskiego kościoła arcybiskup gnieźnieński miał wpływ na duchowieństwo znajdujące się poza Królestwem Polskim i tym samym mógł stać się pośrednikiem i przekaźnikiem wpływów polskiego monarchy. Mógł także, korzystając ze swej kościelnej władzy, wywierać presję na duchowieństwo pozostające poza granicami królestwa i tym samym przymuszać do pewnej uległości wobec polskiego króla. Najsłynniejszym przykładem takiego działania był proces wytoczony przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę biskupowi krakowskiemu Janowi Muskacie, który jawnie występował przeciw Łokietkowi w początkach XIV wieku. Świnka wystąpił przeciw swemu krakowskiemu sufraganowi na mocy prawa kanonicznego, ale podtekst polityczny procesu był bardzo dobrze widoczny. Wykorzystanie polityczne organizacji kościelnej miało także miejsce w przypadku biskupstwa wrocławskiego, kiedy to Łokietek doprowadził do zainstalowania na tamtejszym biskupstwie swego zaufanego doradcy Nankera, dotychczasowego ordynariusza krakowskiego. Na jego zaś miejsce w Krakowie powołano Jana Grotowica, także bliskiego współpracownika króla Polski. Wywołało to duże niezadowolenie na praskim dworze i w mieście Wrocławiu, którego mieszkańcy bardzo sympatyzowali z dworem Luksemburgów. Nanker do śmierci musiał mierzyć się z wrogością mieszczan i praskiego dworu. Można śmiało powiedzieć, że monarchowie świadomie i w gruncie rzeczy jawnie dążyli do utrzymania bezpośredniego wpływu na to kto będzie dzierżył godności biskupie w ich państwach.

W przypadku Kazimierza Wielkiego było to bardzo dobrze widoczne i nieraz przybierało dramatyczny przebieg. Kiedy w roku 1333 Kazimierz obejmował polski tron na stolicy biskupiej zasiadał Jan Grotowic, który mimo swego zaangażowania w sprawy Królestwa Polskiego był jednocześnie bardzo niepokorny wobec zarówno Łokietka, jak i jego syna. W pewnym momencie Kazimierz Wielki rozważał nawet czy nie spróbować przenieść Grotowica na biskupstwo wrocławskie, po śmierci Nankera, ale plany te spełzły na niczym. Bez wątpienia król zaplanował działania, które miałyby zabezpieczyć biskupi tron w Krakowie, dla zaufanego monarszego doradcy. Kiedy w roku 1347 Grotowic zmarł, król miał już gotowego kandydata, który został przedstawiony kapitule katedralnej w Krakowie – Piotra Szyrzyka z Fałkowa z rodu Doliwów. Szyrzyk był wieloletnim współpracownikiem Władysława Łokietka, u boku którego pełnił funkcję podkanclerzego dworu i kontynuował swą służbę w otoczeniu Kazimierza. Kapituła nie stawiała oporu oczekiwaniom królewskim i Piotr ruszył do Awinionu po sakrę biskupią i zatwierdzenie wyboru kapituły. Wszystko potoczyło się zgodnie z planem, papież konsekrował nowego biskupa i pozostało tylko wrócić do Krakowa. Na drodze stanęła jednak poważna przeszkoda – czarna śmierć, która dziesiątkowała wówczas Francję. W swoim apokaliptycznym marszu przez zachodnia Europę czarna śmierć pochłonęła również nowego biskupa krakowskiego. Ponieważ Szyrzyk umarł jeszcze w Awinionie, a więc na terenie kurii papieskiej, to według ówczesnego prawa papież zachowywał prawo swobodnego wyznaczenia jego następcy. Wtedy okazało się że stoi to jednak w dużej sprzeczności z oczekiwaniami króla Kazimierza. Towarzyszący bowiem Szyrzykowi w podróży do Francji dziekan kapituły krakowskiej Bodzęta z Wrześni wykorzystał sytuację i przekonał papieża, że to on będzie najlepszym kandydatem na nowego krakowskiego ordynariusza. Kiedy więc wrócił do Krakowa i przedstawił się królowi, ten wpadł we wściekłość, uważając, że to naruszenie jego prawa do współdecydowania o kandydacie na biskupi tron i to jeszcze w Krakowie – stolicy królestwa. Od tej pory relacje nowego biskupa w królem pozostawały stale napięte, czasami jawnie wrogie. Nie wiadomo na ile sytuacja ta miała związek ze śmiercią wikariusza katedralnego Baryczki, którego śmierć miała nastąpić w wyniku monarszej decyzji. Król nie ustawał w dążeniu do osłabienia Bodzęty i na początku lat sześćdziesiątych doprowadził do wyznaczenia swego zaufanego doradcy Janusza Suchegowilka na tzw. koadiutora biskupa krakowskiego, a więc jego pełnomocnego zastępcę i jednocześnie kogoś, kto miał zagwarantowane prawo następstwa po urzędującym biskupie. Kiedy jednak Bodzęta dokonał żywota w roku 1366, na jego nowego biskupa został wyznaczony inny bliski królowi doradca Florian z Mokrska herbu Jelita, kanclerz łęczycki.

Znacznie więcej szczęścia miał król Kazimierz w relacjach z arcybiskupami gnieźnieńskimi. Pierwszy, z którym przyszło królowi współpracować Janisław, był zaufanym i bardzo lojalnym współpracownikiem Łokietka i jego syna. Doskonale wykształcony w prawie kanonicznym był królewskim dyplomatą oraz, co ważne sędzią w pierwszym procesie przeciw zakonowi krzyżackiemu w roku 1320/1321. W drugim procesie w roku 1339 wystąpił jako świadek i wypowiedział wówczas słynne zdanie: Quod dominus rex Polonie est dominus omnium terrarum infra regnum Polonie consistencium, et dat cui vult, et cui vult aufert Co znaczy: „Król Polski jest panem wszystkich ziem znajdujących się w granicach Królestwa Polskiego i daje komu chce i komu chce zabiera”. Był to więc jaskrawy i wyrazisty manifest lojalności gnieźnieńskiego arcypasterza z królewską koroną Piastów. Kiedy w roku 1342 po śmierci Janisława wynikła potrzeba znalezienie nowego arcybiskupa, król popatrzył w stronę jednego z najbliższych doradców Jarosława Bogorii, który do roku 1374 pozostał zwierzchnikiem polskiej prowincji kościelnej, wiernie stojąc u boku Kazimierza Wielkiego i wspierając jego politykę. Miarą jego lojalności wobec monarchy była pożyczka, której udzielił królowi na potrzeby wojny z Litwą na Rusi w roku 1352. Wówczas oddał Kazimierzowi wszystkie kosztowności ze skarbca katedry gnieźnieńskiej, aby mogły zostać przeznaczone na sfinansowanie walk na Rusi.

Duchowieństwo w średniowiecznej Polsce to jednak nie tylko biskupi i arcybiskupi. Osoby należące do stanu duchownego funkcjonowały wielu innych polach aktywności. Byli to opaci i przeorzy licznych opactw i klasztorów, byli to kanonicy kolegiaccy i katedralni, stanowiący liczne gremia osób wykształconych i tym stanowili zaplecze intelektualne królewskiego dworu. Do grupy bliskich królowi ludzi zawsze należał opat tyniecki. Klasztor benedyktynów w podkrakowskim Tyńcu należał do jednego z najbogatszych opactw w Polsce. Był pod opieką, czyli prawem patronatu króla, ponieważ jego fundatorem był Bolesław Szczodry i choć monarcha ten okrył się hańbą, zabijając bpa krakowskiego Stanisława, to tynieccy opaci zawsze pozostawali wierni koronie i w czasach Kazimierza Wielkiego należeli do jego najbardziej zaufanych współpracowników. Wystarczy wspomnieć o tym, że to opat tyniecki udzielił nielegalnego ślubu Kazimierzowie i Krystynie Rokiczanie. Inne klasztory mogły nie mieć tyle szczęścia w relacjach z monarchą. Dom miechowskich bożogrobców, także znajdujący się pod Krakowem na północ od miasta, spotkały z kolei królewskie represje i szykany. Wszystkiemu była winna postawa domu zakonnego w czasie buntu wójta Alberta w roku 1312, kiedy to bożogrobcy, będący zakonnikami niemieckiego pochodzenia, poparli antyłokietkowych buntowników. Łokietek skonfiskował im część dóbr, a Kazimierz Wielki może nie ciemiężył zakonników, ale też nie był im szczególnie przychylny, zajął także część klasztornego majątku na własne potrzeby. Klasztory, szczególnie mnisze stanowiły ważne oparcie władzy królewskiej. Duża część opactw należała do prawa patronatu króla, co wynikało z faktu, że to monarchowie, czy to królewscy, czy książęcy, byli fundatorami klasztorów. A nawet te, których powstania inicjatorami byli rycerze, chętnie oddawały się pod królewską opiekę i u monarchy szukały oparcia. Było to podyktowane tym, że tylko sprawnie działający aparat świeckiej władzy dawał szansę na uchronienie klasztorów i mnisich wspólnot od nadużyć ze strony rycerskich sąsiadów, czyhających na okazję uszczuplenia majątku zakonników. Z tego płynęły dla monarchy korzyści, ponieważ liczący na królewską protekcję i opiekę domy zakonne gotowe były wspierać króla na różne sposoby, a wiadomo że chodziło przy takim wsparciu przede wszystkim o pieniądze. Mógł więc np. Kazimierz liczyć, że podczas swoich podróży o państwie będzie zawsze mógł stanąć na nocleg w takim powiedzmy… klasztorze cystersów w Sulejowie i żaden tam opat nie piśnie słówka, tylko zrobi wszystko, żeby monarcha był zadowolony. Był tylko jeden zakon z którym Kazimierz musiał się poważnie liczyć – Zakon Krzyżacki, ale to już inna historia.

Bardzo ważną, jeżeli nie najważniejszą grupą duchownych w królestwie Kazimierza Wielkiego, stanowili ci którzy znajdowali się w dworskim otoczeniu króla. Była to liczna grupa osób i do tego znakomicie wykształcona, która zapewniała panującemu profesjonalizm i znawstwo w realizacji licznych zadań dyplomatycznych i prawnych. Ludzie tacy byli skupieni wokół kancelarii i tworzyli jej personel. Na czele kancelarii Kazimierz Wielkiego stał kanclerz krakowski, który współpracował z podkanclerzym, będącym trochę takim osobistym sekretarzem króla. Mieli oni do pomocy sporą liczbę pisarzy, w zdecydowanej większości też duchownych. Prócz tego wokół królewskiej kancelarii skupieni byli inni jeszcze duchowni urzędnicy, mianowicie tzw. kanclerze dzielnicowi. Byli to duchowni, którym król oddawał urzędy pozostałe po dawnych zwierzchnikach kancelarii książąt dzielnicowych XIII wieku. Te z księstw, które weszły w skład zjednoczonego królestwa straciły swoje osobne kancelarie, ale urzędy pozostały i były przez Łokietka i Kazimierza Wielkiego obsadzane przez zaufanych wykształconych duchownych, którzy stawali się w ten sposób intelektualnym zapleczem królewskiej władzy. W czasach króla Kazimierza kanclerstwo krakowskie znajdowało się w rękach dwóch wybitnych osób: Zbigniewa ze Szczyrzyca i Janusza Suchegowilka. Pierwszy z nich karierę zaczął u boku Władysława Łokietka jako młody duchowny. Po studiach w Bolonii powrócił i został podkanclerzym dworu księcia, potem kanclerzem sieradzkim, wreszcie w roku 1328 kanclerzem krakowskim, którym pozostał do śmierci w grudniu 1356 roku. Był architektem polityki królewskiej przez całą pierwszą połowę XIV wieku. Jako duchowny dzierżył najwyższe godności w kapitule katedralnej krakowskiej, będąc jej prepozytem, a potem dziekanem. Janusz Suchywilk był siostrzeńcem Jarosława Bogorii i dzięki niemu trafił na dwór królewski. Pojawił się w królewskim otoczeniu w 1336 roku jako pisarz w kancelarii, potem zapewne odbył studia w Bolonii i w latach czterdziestych wrócił do Polski. Od początku wojen na Rusi w 1349 roku przebywał w królewskim otoczeniu, choć formalnie nie był członkiem kancelarii królewskiej. Jako duchowny dzierżył godność prepozyta kapituły katedralnej w Gnieźnie. Jednak w roku 1356 na kilka miesięcy przed zgonem Zbigniewa ze Szczyrzyca został mianowany kanclerzem ruskim, w związku z umocnieniem polskiego panowania nad Rusią Halicką. Po śmierci Zbigniewa doszło do sporu o krakowskie kanclerstwo, ponieważ z pretensjami do tej godności wobec króla wystąpił dotychczasowy kanclerz wielkopolski Oto z Mstyczowa herbu Lis, który uzyskał wsparcie biskupa Bodzęty, który powołał go na dziekana kapituły krakowskiej. Kazimierz Wielki postawił jednak sprawę na ostrzu noża, nakazując Ottonowi przejęcie od Suchegowilka prepozytury w Gnieźnie i oddanie mu dziekanii, powołał Janusza na kanclerza krakowskiego. Jan z Czarnkowa napisał w swej kronice, że w ten sposób Suchywilk wszedł do najwyższej rady królestwa i od tej pory król rządził się jego radami.

Oczywiście duchownych w królewskim otoczeniu było znacznie więcej. Warto tu jeszcze wspomnieć o tym, że do tego stanu należeli bardzo ważni urzędnicy, którzy kontrolowali majątek królewski w ziemiach krakowskiej i sandomierskiej, czyli w Małopolsce. Chodzi o wielkorządców generalnych, którymi w czasach Kazimierza było kolejno dwóch ważnych i wykształconych duchownych: Herman z Opatowca, który prócz godności wielkorządcy był także kanclerzem kujawskim oraz jego następca od roku 1359 Bodzęta z Kosowic herbu Szeliga, późniejszy arcybiskup gnieźnieński. Co warte podkreślenia Herman był pochodzenia mieszczańskiego. W królewskiej służbie był także jego brat Wojciech, też duchowny i zasłużony królewski dyplomata oraz kanclerz dobrzyński. Wspomniany już Florian z Mokrska, biskup krakowski od roku 1367, był wcześniej przez szereg lat od 1339 kanclerzem łęczyckim. Podobnie było z bratem podobnie wspomnianego Piotra Szyrzyka z Fałkowa – Jakubem, który po awansie Zbigniewa ze Szczyrzyca na kanclerstwo krakowskie w roku 1328 przejął kanclerstwo sieradzkie.

Wreszcie należy wspomnieć o dwóch wielkich antagonistach, którzy w ostatnich latach rządów króla Kazimierza rywalizowali o jego względy. Byli to dwaj duchowni o nieprzeciętnych osobowościach: Jan (Janko) z Czarnkowa, autor kroniki i Zawisza z Kurozwęk, syn Dobiesława. Pierwszy z nich trafił na dwór królewski w połowie lat sześćdziesiątych XIV, drugi nieco wcześniej, za sprawę ojcowskiej protekcji. Jan z Czarnkowa miał w kancelarii swoich krewnych, bądź powinowatych, pochodzących ze Śląska pisarzy i notariuszy publicznych: Henryka i Szymona z Ruszkowa. Dzięki ich wstawiennictwu oraz przychylności Suchegowilka, Jan z Czarnkowa został podkanclerzym króla. Jednak śmierć Kazimierza załamała jego karierę. Kurozwęccy zrobili wszystko by pozbyć się nielubianego podkanclerzego i niemal natychmiast po koronacji Ludwika Janko utracił urząd na rzecz Zawiszy, który stał się głównym doradcą Ludwika i jego matki w rządzeniu Królestwem Polskim. Sam Janko pogrążył się zupełnie próbą wykradzenia z grobu zmarłego króla Kazimierza insygniów koronacyjnych, co wobec oskarżenia go o zbrodnię „crimen laesae maiestatis”, czyli zbrodnię obrazy królewskiego majestatu, sprowadziło na niego groźbę utraty życia.

Nie ulega więc wątpliwości, że duchowieństwo w średniowieczu, a więc także w czasach króla Kazimierza pełniło bardzo ważną rolę w społeczeństwie i także polityce(to dzięki wiedzy prawniczej Suchegowilka i Jarosława Bogorii udało się spisać statuty Kazimierza Wielkiego). Rola instytucji kościelnych i samych duchownych była nie do przecenienia, była także niezwykle wartościowa, ponieważ byli to ludzie bardzo często świetnie wykształceni, znający najważniejsze prądy intelektualne swoich czasów, umiejący obracać się w świecie i pomagający królowi realizacji trudnych politycznych planów. Ponadto umieli odpowiedzialnie i kompetentnie zając się organizacją i wydajności królewskiego majątku (chociażby przy spisaniu i ogłoszeniu statutu żup solnych w Wieliczce i Bochni). Duchowieństwo miało więc ogromny wkład w powodzenie i pomyślność rządów ostatniego koronowanego Piasta na polskim tronie.

Dr hab. Andrzej Marzec